POLSKA PANNA
Zbigniew Tucholski, mąż Anny, do którego jej śmierć była niegojącą się raną i który już nigdy więcej nie wstąpił w związki małżeńskie, tak wspomina ich znajomość:
«Dla pozoru popływałem, a potem siedzieliśmy nad brzegiem i rozmawialiśmy. Przy pożegnaniu Ania zaprosiła mnie na swój koncert. Chętnie poszedłem i ten koncert był dla mnie szokiem, szokiem: po prostu nie spodziewałam się usłyszeć głosu o takim wstrząsającym pięknie.
Słowami nie da się opisać tego osobliwego, zdumiewający brzmienia, czarującej miękkości, poezji jej głosu, czystej intonacji. Wszystko to przejawiło się już w «Eurydykach tańczących» — pieśni, która zrobiła Annę słynną. I oczywiście, właśnie liryczne pieśni były szczytowym osiągnięciem repertuaru Anny. Nieliczne szlagiery w jej programie, pod względem doskonałości wykonania były także nieskazitelnie, ale wykonywane były raczej jako ukłon ówczesnej modzie».
W swoim artykule zatytułowanym «Annie German» («Gwiazda», № 3, 1984) Anastazja Cwietajewa, wybitny mistrz słowa, próbuje zrobić coś, co jest niemożliwe. Opisuje ona jak Anna śpiewa.
«Zamknąwszy oczy wsłuchuję się w swoistość intonacji, w ciche i cienkie prześlizgiwanie się z niskiego tonu — w wysoki, we wdzięk i smutek tego głosowego lotu, przelotu przez głębokości i ciszę, glissando przez tę grę tylko dla niej jedynej właściwych dźwięków, lekkich i długich, wyślizgujących się, doganiających się, spotykających się w ciasności smyczka i w szerokim rozlewie fortepianu, wynurzać się spod objęć akompaniatora i znów opanowujących temat...
To wszystko można zrozumieć, dotykać, ale jedynie wtedy, gdy się słucha śpiewu Anny».